Aktualności - Słupsk, Miejski Portal Edukacyjny

 

Szkoła Podstawowa nr 9 im. kmdra por. Stanisława Hryniewieckiego w Słupsku

Małachowskiego 9, 76-200 Słupsk • telefon: (59) 842 27 86, (59) 840 06 10 • fax: (59) 842 27 86 • e-mail: • www: http://www.sp9.slupsk.pl

Aktualności

Aktualności

Blogi grup Edukacji Morskiej

Piknik Edukacji Morskiej

Nowe edycja Projektu Edukacji Morskiej - 2014

Praktyczne zajęcia żeglarskie

"Czarny Lewiatan"

Warsztaty edukacji morskiej w Potęgowie

Spotkanie z bursztynnikim

Samotnie wśród fal

W ramach zajęć Projektu Edukacji Morskiej „Złapać wiatr w pomorskie żagle wiedzy” uczniowie klas 5 pojechali do usteckiej Szkoły Podstawowej nr 2, by tam spotkać się z Panem Kapitanem Edwardem Zającem – zdobywcą tytułu Samotny Żeglarz Roku 2012. Uczestnicy projektu zadali Panu Kapitanowi wiele ciekawych pytań.

- Czy w Pana rodzinie są tradycje żeglarskie?

- W mojej rodzinie nie ma żadnego żeglarza. Wśród najbliższych też nikt nie chce żeglować. Dzieci nie przejęły mojej pasji.

- Skąd w takim razie wzięła się Pana pasja?

- Miałem w rodzinie kogoś, kto chodził w mundurze marynarskim. Był on oficerem marynarki wojennej, później handlowej. Od dziecka fascynowało mnie pływanie. Pierwszy raz zobaczyłem morze, gdy miałem 10 lat. W Ustce jestem dopiero od 1980 roku. Wcześniej mieszkałem bardzo daleko od wybrzeża, ale bardzo dużo czytałem o morzu. Wtedy nie było telewizji, radio nawet mało kto miał. W tamtych czasach wychodził taki miesięcznik „Morze”, z którego bardzo wiele się dowiedziałem. Z czasem zyskałem ogromną wiedzę teoretyczną – znacznie większą niż ta, którą mieli instruktorzy, którzy mieli mnie szkolić, ale praktyki nie miałem żadnej i pierwszy raz na jachcie tak się popisywałem tą wiedzą, że aż mi dali do ręki rumpel i kazali prowadzić, skoro byłem taki mądry… Łatwo nie było, ale jakoś sobie poradziłem. Kurs żeglarza i sternika jachtowego zrobiłem w Giżycku. Potem wykupiłem sobie rejsy morskie. W Trzebieżnie – najlepszym polskim wtedy ośrodku i „najtwardszym” – zdobyłem dyplom sternika morskiego – za drugim podejściem, bo pierwszy egzamin oblałem. Nigdy nie interesowały mnie rejsy załogowe. Zawsze ciągnęło mnie do samotnego żeglowania. Z rodziną pływałem tylko na Mazurach – rekreacyjnie. Przez dwa tygodnie urlopu wędrowaliśmy w czwórkę po jeziorach.

- Kto z żeglarzy jest Pana wzorem – kto pana zainspirował?

- To trudne pytanie. Można podziwiać Baranowskiego, który dwa razy opłynął świat dookoła. Takim wzorem może być Ludomir Mączka, który opłynął świat dookoła w 12 lat – to była taka morska włóczęga. Na każdy etap tej podróży zarobił sam, nie miał bogatych sponsorów. Musiał się zatrzymywać w portach, ciężko fizycznie pracować, by zarobić na dalszą podróż. To był na pewno ogromny wyczyn. Na pewno podziw budzą też żeglarze, którzy żeglują po morzach i oceanach na małych jachtach.

- Czy trudno jest skończyć kurs żeglowania?

- Stopień żeglarza nie jest trudno zdobyć. Natomiast kolejne etapy szkolenia są już znacznie trudniejsze, choćby dlatego, że dochodzi w nich nauka nawigacji, która jest trudną sztuką.

- Jakimi jednostkami Pan pływa?

- Pierwsze moje rejsy morskie odbyłem na żaglowcu Zew Morza – miał 360 m żagla. To był bardzo duży żaglowiec. Pływałem też na Chrobrym, który miał 100 m żagla. Teraz pływam na małych jachtach. Mój jacht nazywa się Holly.

- Co Pan sądzi o GPS-ie, jest przydatną funkcją czy zbędnym gadżetem?

- GPS w tej chwili jest bardzo potrzebny. To nowoczesne urządzenie nawigacji satelitarnej pokazuje pozycję jachtu na morzu niezależnie od pogody. Ja na pokładzie zawsze mam trzy takie urządzenia – na wszelki wypadek. Oczywiście, każdy kto, pływa po morzu powinien też znać tradycyjne sposoby nawigacji i określania pozycji statku na tradycyjnej mapie, ponieważ elektronika zawsze może zawieść i wtedy też trzeba sobie umieć poradzić. Zwykłe komórki działają najdalej 10 km od brzegu i dalej już nie ma łączności, więc na jachcie zawsze mam też telefon satelitarny.

- Przeżył Pan niebezpieczną sytuację typu przewrócenie się jachtu?

- Jacht – trzeba przyznać – miewa kłopoty z przewracaniem się. Ta łódka często się przewraca, ale łatwo jest ją podnieść. Nawet osoba w waszym wieku może sobie z tym poradzić. Podczas treningów młodzi żeglarze często specjalnie wywracają łódź, by nauczyć się ją podnosić. Jest to łatwe. Łódki, na których ja pływam, mają duży balast na spodzie i w zasadzie się nie wywracają. Mnie się to jeszcze nie przydarzyło.

- Czy stanął Pan kiedyś oko w oko ze śmiercią?

- Żyję – to najważniejsze. Oczywiście, że zdarzały się trudne sytuacje. Miałem zawsze dużo szczęścia. Jest zasada, że żeglarz powinien być zawsze przywiązany do jachtu. Należałoby też zawsze mieć na sobie kamizelkę. Najgroźniejsze jest wypadnięcie za burtę. To najczęstsza przyczyna wypadków śmiertelnych, zwłaszcza gdy żegluje się po zimnych wodach. Śmierć z wychłodzenia przychodzi w morzu bardzo szybko.

- Czy spotkał Pan kiedyś współczesnych piratów?

- Na Bałtyku piratów się nie spotka, a mądrzy żeglarze zwykle unikają tych wód, gdzie grasują piraci. Dobre pytanie, bo piraci nadal istnieją. Napadają, grabią nawet duże statki handlowe. Są takie rejony świata, na przykład nad Morzem Czerwonym – tam właśnie zginął jeden z polskich samotnych żeglarzy. Został zabity. Znaleziono tylko oszabrowany jacht. Jachty i inne jednostki pływające poruszają się tam wyłącznie w specjalnych konwojach, pod eskortą okrętów wojennych. Ja piratów nie spotkałem i mam nadzieję, że nigdy nie spotkam. Będę unikał tych wód, gdzie można na nich trafić. To niepotrzebne ryzyko. Żeglarz się przed nimi nie obroni, bo mają szybkie łódki i są doskonale uzbrojeni.

- Czy samotny żeglarz ma broń na pokładzie?

- W rejonach świata, gdzie można być narażonym na atak piracki, jachty – zwłaszcza amerykańskie – pływają bardzo dobrze uzbrojone. Polscy żeglarze, którzy pływają na Spitzbergen, obowiązkowo muszą mieć na jachcie broń. Jest to związane z możliwością spotkania białych niedźwiedzi, które bywają bardzo agresywne. Nie trzeba zabić takiego niedźwiedzia, ale odstraszyć go trzeba mieć czym. Ja na jachcie mam tylko plastikową, małą, sześciostrzałową rakietnicę, wyposażoną w trzy naboje białe i trzy czerwone. Na szczęście nie musiałem jej używać.

- Czy przeżył Pan sztorm?

- Gdy się tak dużo pływa, to nie sposób nie natrafić na sztormową pogodę. Można uniknąć sztormu, kiedy wypływa się tylko na kilka godzin i szybko zawija do następnego portu. Mnie zdarzyło się na Bałtyku przeżyć dwa potężne sztormy. 10 w skali Beauforta! Na mojej małej łódce! Sztorm popędził mnie wtedy z powrotem prawie sto mil w stronę Gdańska. Zatrzymałem się dopiero we Władysławowie. Można przetrwać sztorm nawet na takim małym jachcie jak mój, pod warunkiem, że jest on dobrze przygotowany, ale oprócz tego, trzeba mieć też dużo szczęścia. W czasie sztormu duża jednostka może łatwo nie zauważyć małej. Przydarzyło mi się coś takiego. Duży statek podczas sztormu o mało mnie nie staranował! Przeżyłem wtedy chwile grozy. To było bardzo niebezpieczne! Gdy próbowałem uciec przed tym kolosem, fala nakryła mój jacht. Miałem naprawdę wiele szczęścia, że wyszedłem z tego cało!

- Pana największa morska przygoda?

- Największą przygodą dla mnie było to, że udało mi się popłynąć na ocean. Taki rejs to ogromne przedsięwzięcie finansowe. Wiele osób mi w tym pomogło. Tylko dlatego mój udział w regatach na Azory był możliwy.

- Czy widział Pan wieloryba?

- Tak. To było paskudne spotkanie. Nie chciałbym nawet, żeby to mi się jeszcze raz przyśniło! Zapadał zmierzch. Coś robiłem na pokładzie i nagle około 10 m od jachtu wynurzyło się ogromne, czarne cielsko!... Wieloryb miał kilkanaście metrów długości, a moja łódka tylko 6… Niesamowite wrażenie! Przez całą noc nie zmrużyłem wtedy oka. Wiedziałem, że wieloryby lubią pływać parami, więc wolałem być czujny.

- Jak pokonać chorobę morską?

- Chyba nie ma na to skutecznej metody i każdemu może się taka niedyspozycja przydarzyć. Najważniejsze, by mieć na pokładzie zajęcie. Zauważyłem, że najbardziej chorują ci, którzy nie mają nic do roboty. Kto ma ręce pełne roboty, ten nie ma czasu myśleć o chorobie morskiej i znacznie łatwiej znosi trudy rejsu.

- Najbardziej egzotyczna potrawa, którą Pan jadł podczas rejsu?

- W czasie rejsu na Azory nie jadłem żadnych egzotycznych potraw. Praktycznie całe wyżywienie zabrałam z Polski. Było to dobre, domowe jedzenie zawekowane w słoikach: mięso, bigos i inne smakołyki. Kilkadziesiąt słoików wystarczyło mi prawie na cały rejs. Na Azorach musiałem dokupić trochę tamtejszych potraw w konserwach, ale to już nie było to samo. Nie smakowało mi takie jedzenie.

- W ilu krajach na świecie ma Pan przyjaciół?

- Można powiedzieć, że żeglarze na całym świecie to jedna wielka rodzina – żeglarska brać. Istnieje między nimi ogromna solidarność i kiedy ktoś potrzebuje pomocy, to żaden żeglarz nigdy nie odmówi. Ja sam nie raz się o tym przekonałem. Człowiek, którego w ogóle nie znałem, płynął kilka godzin, by odholować mój uszkodzony jacht do portu. 2000 km wiozłem jacht za samochodem, by zwodować go w Anglii, a tam okazało się, że jest on nieszczelny… i nie mogę wystartować w regatach, bo jacht mi zatonie! Do tego jeszcze wylądowałem w szpitalu z powodu zatrucia pokarmowego. Jakież było moje zdziwienie, gdy okazało się, że angielscy żeglarze skrzyknęli się i naprawili mój jacht na tyle, że nadawał się do żeglugi. Na Azorach popsuł mi się silnik w łodzi, serwis powiedział, że nie da rady tego szybko naprawić. Kiedy rozniosła się po marinie wieść, że szukam silnika, to zaraz znalazł się żeglarz, który odsprzedał mi silnik, a od drugiego mocowanie tego silnika dostałem za darmo. Oczywiście zaraz też zebrali się żeglarze, którzy pomogli mi całość zamontować.

- Czy wśród samotnych żeglarzy są też kobiety?

- Tak. Wiele kobiet pływa samotnie. Tu w Ustce mieszka samotna żeglarka, która opłynęła świat dookoła – Natasza Caban. Było to trzy lata temu. Możecie znać ją również z telewizyjnych reklam Apapu J. Z Nataszą wiąże się miła dla mnie historia. Razem z mamą upiekła dla mnie całe duże pudełko ciastek i dała mi je przed moim rejsem, żebym miał do kawy. Starczyło mi tych ciastek prawie do samych Azorów!

- Co czuje samotny żeglarz w czasie rejsu?

- Mogę powiedzieć, że samotne rejsy, to coś najpiękniejszego. Człowiek może w pełni poczuć się wolny i smakuje ten żywioł jakim jest morze. Słyszy się i czuje morze całym sobą. Zmieniająca się pogoda, cudowne zjawiska atmosferyczne, czerwone zachody słońca, niezwykła tęcza po sztormie, wspaniałe gwiazdy nocą, Księżyc jak na dłoni, to coś pięknego! Na lądzie nie dozna się takich wrażeń.

- Pana największe żeglarskie marzenie.

- W marzeniach najważniejsze jest to, że trzeba je realizować, trzeba być pasjonatem i pokonywać trudności, by osiągnąć to, czego się pragnie. Czasem trzeba też z wielu rzeczy zrezygnować, coś poświęcić. Teraz przygotowuję się do rejsu na Chester do Ameryki. To duże wyzwanie – także finansowe. Liczę na sponsorów. Mam nadzieję, że uda mi się popłynąć na te regaty.

- Ma Pan jakiś inne hobby oprócz żeglarstwa?

- Fotografuję, filmuję. Tu w Ustce kilka lat prowadziłem swoją prywatną gazetę. Sporo też piszę. Staram się w ten sposób utrwalać swoje wspomnienia z rejsów.

- Dziękujemy za spotkanie.

- Ja również Wam dziękuję i życzę wielu żeglarskich przygód!

Rozmawiali uczestnicy

Projektu Edukacji Morskiej – uczniowie klasy 5a i 5b

pod opieką Iwony Poźniak i Beaty Grądzkiej

Aktualności (galeria: 2)Aktualności (galeria: 3)Aktualności (galeria: 4)Aktualności (galeria: 5)Aktualności (galeria: 6)Aktualności (galeria: 7)Aktualności (galeria: 8)